Wczoraj minął dokładnie rok, odkąd wprowadziłyśmy się do Dortmundu. I dokładnie tydzień od konfrontacji Marco z Łukaszem. Od tamtej pory nie widziałam żadnego z nich. Wiki wciąż pozostawała w śpiączce. Miałam ogromne pretensje do Najwyższego, że mi ją zabrał właśnie w tym momencie mojego życia. Cóż, widocznie chciał mnie nieźle przeczołgać ...
Była szósta rano, gdy obudził mnie dźwięk telefonu. W słuchawce odezwał się gruby, męski głos.
- Czy pani Patrycja Jarosz? - zapytał
- Tak ... To ja ... - odparłam próbując nie zasnąć z telefonem przy uchu
- Zna pani panią Wiktorię Koś? - zapytał ponownie
W tym momencie rozbudziłam się całkowicie.
- Tak. O co chodzi? - zaniepokoiłam się
- Spokojnie. Ma pani powody do szczęścia. Pani przyjaciółka wybudziła się ze śpiączki 30 minut temu. Chce się koniecznie z panią zobaczyć - poinformował mnie
Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Migiem ubrałam się i popędziłam do samochodu. Jednocześnie zadzwoniłam do Kuby.
- Kuba! Wiki się wybudziła! Jedź natychmiast do szpitala! - wrzasnęłam na całe gardło i rozłączyłam się
W rekordowym czasie 3 minut przejechałam kilometr dzielący mnie od miejscowego szpitala, łamiąc po drodze wszystkie zasady ruchu drogowego. Śpiesząc się, potrąciłam w holu pielęgniarkę i zahaczyłam udem o stolik. W końcu, cała poobijana, dotarłam na 3 piętro. Tam spotkałam lekarza zajmującego się Wiktorią.
- Panie doktorze, co z nią?! - krzyknęłam łapiąc go bardzo mocno za kołnierzyk
- Niech mnie pani puści! - wrzsnął, po czym wyswobodził się z mojego uścicsku - Wszystko jest w porządku. Pani przyjaciółka po przebudzeniu wpadła w panikę. Wołała pani imię, dlatego po panią zadzwoniłem. Może teraz pani do niej wejść.
Jak dzika wbiegłam do sali, taranując przy tym nieszczęsnego lekarza. Gdy dopadłam łóżka, ujrzałam widok, na który czekałam ponad 2 miesiące. Wiki leżała uśmiechnięta z szeroko otwartymi piwnymi oczami.
- Jesteś nareszcie! - zawołała radośnie, gdy mnie ujrzała.
Wtedy rozpłakałam się jak dziecko. Padłam na krzesło bezsilna wobec tego wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Płakałam jak bóbr, a Wiki trzymała mnie cały czas za rękę.
- Nie płacz! Nie płacz, głupia! Wszystko będzie już dobrze! - pocieszała mnie
- Wiem ... Po prostu ... nie daję już rady ... Nie mam siły na to wszystko ... - chlipnęłam
- Dlatego nie zostawię cię tak. Zobaczysz, przejdziemy przez to razem! - zapewniła mnie, wciąż się uśmiechając
Nagle poczułam ulgę. Słowa Wiktorii uspokoiły mnie. Wiedziałam, że mnie nie zostawi.
- A tak poza tym, ja na prawdę byłam tu ponad dwa miesiące? - zapytała
- Tak ... Dwa, cholernie długie miesiące - odparłam i ukryłam twarz w dłoniach.
*********************************************************************************************************************
Po tygodniu lekarze wypuścili Wiki do domu. Surowo zabronili jej trenować przez następne 2 miesiące. Mimo to, radośnie podreptałyśmy do domu, ciągle o czymś rozmawiając. Nagle z uliczki wyszedł Robert. Gdy nas zobaczył, zatrzymał się. My zresztą też. Stał tak chwilę, potem niepewnie podszedł.
- Wiki? Ty ... - zaczął, ale odjęło mu mowę
- Tak, już wróciłam - odparła na to Wiki spokojnie
- Czy my ... możemy porozmawiać? - zapytał
- Przecież właśnie to robimy - zauważyła i uśmiechnęła się szeroko.
To ośmieliło Roberta.
- No tak, ale ... w cztery oczy ... - rzekł powoli
Popatrzyłam na Wiki. Była wyluzowana. Nie bała się. Fakt, że jeszcze nie wiedziała o tym, że powiedziałam Robertowi o niej i o Kubie. To mnie troszeczkę przestraszyło.
- Wiki, musimy iść do domu. Lekarz kazał ci odpoczywać i się nie forsować - powiedziałam i lekko pociągnęłam ją za ramię
- A od kiedy rozmowa forsuje moje zdrowie? - zdziwiła się - Idź sama do domu, ja niedługo przyjdę
- Jak chcesz ... - odparłam zrezygnowana i odeszłam kawałek
Postanowiłam jednak poczekać na nią. Ukryłam się w zaułku tak, żebym mogła coś zobaczyć. Długo ze sobą rozmawiali. Na twarzy Wiki na przemian malował się spokój, gniew, radość i zdziwienie. Po godzinnej rozmowie rozeszli się w swoje strony. Ja natomiast szybko pobiegłam do domu.
**********************************************************************************************************************
- I jak tam rozmowa z Robertem? - zapytałam, gdy tylko Wiki weszła do domu
- Zdziwiło mnie to, że chciało ci się na mnie czekać w tym zimnym zaułku - zaśmiała się - Poszło lepiej niż myślałam
- To znaczy? - zdziwiłam się
- To znaczy, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Więcej ci nie powiem. To jest sprawa między mną a Robertem - rzekła tajemniczo, po czym usiadła na kanapie
Wtedy ktoś zapukał.
- Kogo znowu do licha niesie?! Czy nie można mieć chwili spokoju?! - zdenerwowała się Wiki i otworzyła drzwi
- Cześć ... Przepraszam, że przeszkadzam.. Jest Patrycja? - zapytał kobiecy głos
- Tak, jest ... - odparła lekko zaskoczona Wiki - Wejdź, Angie ...
Na dźwięk tego imienia, dostałam gęsiej skórki. Myślałam, że się przesłyszałam. Jednak po odwróceniu się, rzeczywiście ujrzałam dawno nie widzianą kuzynkę. Była podenerowana.
- Angie? Co ty .. - zaczęłam, ale zatkało mnie
- Musimy porozmawiać. To ważne - poinformowała mnie i pociągnęła za rękę.
Szybko zeszłyśmy po schodach i wybiegłyśmy na ulicę. Angie ciągnęła mnie w jakieś miejscie, nic nie mówiąc. Ledwo za nią nadążałam w moich sandałach. W końcu jednak zatrzymała się w nieznanej mi okolicy.
- Angie, na Boga, powiedz mi, co się stało! Dlaczego zachowujesz się tak nieswojo? I w ogóle, czemu wyciągasz mnie teraz z domu?! Muszę zaopiekować się Wiki! Wiesz dobrze, że dopiero co wybudziła się ze śpiączki! - piekliłam się
- Będziesz miała na to czas! Teraz muszę powiedzieć ci coś o wiele ważniejszego i szokującego! - odparła mi na to, wciąż zdenerwowana
- Co chcesz mi powiedzieć? Co jest teraz ważniejsze od opieki nad Wiki?! Co jest bardziej szokującego, niż jej wybudzenie?! - wściekłam się
- Mario mi się oświadczył - wypaliła w końcu
Opadła mi szczęka. Oczy zrobiły się jak pięciozłotówki. Na twarzy wymalowane miałam zdziwienie.
- Czułam, że tak zareagujesz! - rzuciła po chwili - Wiesz jaka była moja mina, gdy usłyszałam "Wyjdziesz za mnie"?
- Chyba wiem ... - odparłam mocno zdruzgotana tą informacją - Ale gdzie? Jak?
- To było trzy tygodnie temu, w Monachium, po jednym z wygranych meczy. Mario skompletował wtedy hat-tricka. Kiedy spotkaliśmy się wieczorem, zabrał mnie na Nowy Ratusz. Tam znienacka oświadczył mi się.
- Przyjęłaś? - zapytałam zaciekawiona
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak! - zbulwersowała się - Nie mogłam mu odmówić, przecież go kocham!
- To prawda. Nie widziałam jeszcze tak kochającej się pary - przytaknęłam - Ustaliliście już datę i miejsce ślubu?
- Nie, jeszcze za wcześnie na to. Ale chcemy pobrać się latem, po zakończeniu sezonu.
- To świetnie! - ucieszyłam się i objęłam Angie
- Czuj się zaproszona - powiadomiła mnie z uśmiechem - I przekaż Wiki, że ją też zapraszam. Tak na zgodę
Znów byłam w szoku. Wiki na ślubie Angie? To wydawało mi się niemożliwe! Ale jednak moja kuzynka postanowiła pogodzić się z moją najlepszą przyjaciółką i to było najpięknieszy prezent, jaki mogłam dostać.
Kiedy opowiedziałam Wki wszystko, zamurowało ją. Szczególnie to zaproszenie.
- Ona na prawdę musi być mocno zakochana. Endorfiny przejęły nad nią kontrolę. To nie skończy się dobrze ... - skwitowała później
No kochani to już 34 rozdział, po woli zbliżamy się ku końcowi.... Ale obiecuję, że zacznę tworzyć inną historię :) Czekam na wasze komentarze :)
Tak jak wcześniej aby pojawił się kolejny rozdział musi być 10 komentarzy :)
Komentujesz -------> Motywujesz mnie! :D