sobota, 3 sierpnia 2013

Epilog

   Czasem zastanawiam się, co by się stało, gdybym nie przyjechała do Dortmundu. Czy poznałabym Łukasza? Czy udałoby mi się wyjechać do Mediolanu i tam zrobić karierę? Czy moja przyjaźń z Wiktorią przetrwałaby? Odpowiedzi na te pytania nie uzyskam zapewne nigdy. To, co stało się w tym niewielkim mieście z Zagłębia Ruhry miało ogromny wpływ na moje życie. Szczególnie jedna postać.
  
   Marco. Wysoki piłkarz z blond grzywą. Na boisku pomocnik, poza nim ... No właśnie, kto? Przyjaciel, czy może ktoś więcej? A może po prostu zwykły śmieć? Jedno jest pewne: on był, jest i będzie ważną osobą w moim życiu. Mimo, że już nie ma go z nami. Choć od tego dnia, minęły już cztery lata, dalej mam żal do tego osobnika, który mi go zabrał. W końcu coś mnie z nim łączyło.

   Dortmund. Moje szczęśliwe miejsce. Można by rzec: talizman. To tu spotkałam miłość swojego życia. To tu spędziłam najlepszy rok w moim całym żywocie. Tu spotkałam osobę, którą pokochałam, a potem znienawidziłam. Tu zaznajmiłam się z silnymi kobietami, które dały mi porządną lekcję. Tutaj trafiłam pod skrzydła mężczyzny, który rozwinął mój talent. Tutaj dostałam od losu szansę na lepsze życie. I nigdy tego nie zapomnę. Nigdy.



To już jest koniec tej opowieści. Cóż, wszystko ma swój początek i koniec, który przypadł właśnie dzisiejszego dnia. Dziękuję wszystkim czytającym i komentującym ten blog. To wam zawdzięczam motywacje i dalsze chęci do działania. Teraz mam do was prośbę, pokażcie ile was tak naprawdę było. Proszę żeby każda osoba zostawiła po sobie komentarz, który na prawdę będzie miał dla mnie wielkie znaczenie. Dziękuję wam za wszystko. 

Zapraszam na mojego drugiego, nowego bloga, który dopiero się rozkręca. Proszę was o opinie. 

środa, 31 lipca 2013

Rozdział 40

  Gra w Milanie okazała się być przyjemnością. Treningi, zgrupowania, mecze ... To wszystko odbywało się we wspaniałej atmosferze spokoju, a zarazem rywalizacji. Na murawę wybiegałam zmotywowana jak nigdy. Tego nie było w Dortmundzie. Tam wychodziłyśmy na mecz zestresowane na miękkich nogach, a tu na kompletnym luzie. Ten luz powodował, że lepiej nam się grało. Przeprowadzałyśmy dynamiczne akcje, które męczyły przeciwniczki i które zazwyczaj kończyły się bramką. Do drużyny doszły jeszcze trzy nowe zawodniczki z Niemiec, Norwegii i Francji. Razem stałyśmy się niepokonane. Trener był dumny i nie ukrywał tego. Często nas chwalił, a mnie najbardziej. Szczęście przepełniało moje serce.
   To szczęście tak mnie zamroczyło, że nawet nie zorientowałam się, kiedy minęła zima. Zbliżała się końcówka sezonu. Została tylko jedna kolejka. Puchar Włoch został już przez nas zdobyty, jednak na Mistrzostwo nie miałyśmy co liczyć. Na pożegnanie wygrałyśmy z Napoli 3:1 i dopisałyśmy sobie ostatnie trzy punkty do tabeli. Ostatecznie zakończyłyśmy sezon na trzecim miejscu. Radości i świętowania nie było końca!
   Kilka dni później leciałam już samolotem do Dortmundu. Łukasz nic o tym nie wiedział, to miała być niespodzianka. Po kilku godzinach lotu, znalazłam się w moim szczęśliwym mieście. Wchodząc na lotnisko, dostałam silnych zawrotów głowy. Po chwili jednak minęły, więc wyszłam na zewnątrz. Próbując złapać taksówkę, zadzwoniłam do Kuby.
- Patrycja?! - krzyknął do słuchawki tak, że mało nie popękały mi bębenki - Zaskoczyłaś mi swoim telefonem!
- Taki był zamiar - zaśmiałam się - Słuchaj, Łukasz jest w domu?
- Tak, ale czemu pytasz? - zdziwił się
- Niespodzianka ... - odparłam tajemniczo i rozłączyłam się
   Na moją prośbę taksówkarz zawiózł mnie pod dom Łukasza najszybciej jak tylko mógł. Gdy chciałam wejść do klatki znów zrobiło mi się słabo. Moją głowę przeszywał okropny ból. Złapałam się drzwi, aby nie upaść.
- "Co u licha ..." - zaklęłam w duchu
   Postawiłam się do pionu i lekko chwiejnym krokiem weszłam na piąte piętro mocno trzymając się poręczy. Jednak z każdym stopniem czułam się coraz gorzej. W końcu zziajana i skołowana zapukałam do drzwi mieszkania. Otworzył mi zdziwiony Łukasz.
- Patrycja! Co ty tu rob ... - zaczął zaskoczony, ale ja w tej chwili straciłam przytomność i padłam przez próg jak martwa
**************************************************************************************************************************
   Obudziłam się w szpitalu. W szpitalu, który znałam już na wylot. Niechętnie wpatrywałam się w doskonale znany mi sufit z licznymi pęknięciami. W pewnym momencie do sali weszła pielęgniarka.
- Witamy w naszych skromnych progach, pani Patrycjo! Oczywiście jest nam bardzo miło, że złożyła nam pani wizytę, aczkolwiek nie była ona potrzebna - zakpiła sobie podając mi olbrzymią dawkę kroplówki
- Tak .. - zaczęłam ospale - Ja również cieszę się, że panią widzę, pani Eleno ... Czy jest doktor Neumann?
- Ma się rozumieć! Doktor nie mógł odpuścić sobie spotkania ze swoją stałą klientką i właśnie w tej chwili jest w drodze do szpitala - żartowała dalej - Niestety, na razie musi się pani zadowolić towarzystwem tego oto mężczyzny.
   Mówiąc to wskazała palcem na śpiącego w najlepsze Łukasza. Siedział na krześle i lekko pochrapywał. Ten widok tak mnie rozbawił, że zaczęłam się heroicznie rechotać. Nie śmiać, lecz rechotać. To go obudziło.
- Hę? - mruknął zaspany - Co się dzieje?
- Poza tym, że cała sala dudniła od twojego chrapania, to nic - odparłam rechocząc się dalej
- Bardzo śmieszne ... - zirytował się, po czym szeroko ziewnął - Słyszałaś o czymś takim jak zmęczenie?
- Gdzieś mi się obiło o uszy .. - poinformowałam tłumiąc rechotanie
   Łukasz spojrzał się na mnie krzywo.
- Jak długo tu jesteś? - zapytałam, gdy już powstrzymałam śmiech
- Od wczoraj. Długo spałaś - odparł
   Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdy nagle do sali wparował doktor Neumann. Widząc mnie złapał się za głowę i pokręcił nią z niedowierzaniem. Potem westchnął, wyciągnął stetoskop i zaczął mnie badać
- Niemożliwe, niemożliwe! - mówił pod nosem i wzdychał
- Coś jest nie tak? - zmartwił się Łukasz
- Niemożliwe! - powtórzył głośno doktor - Niesłychane!
- Panie doktorze! - zniecierpliwił się Łukasz
   Lekarz zbadał mnie i stetoskopem i wzrokiem, po czym zapytał:
- Czy ostatni miewała pani trudności z oddychaniem?
- Nie, czuję się dobrze ... - odparłam lekko przestraszona - O co chodzi?
- Hmmm... A miewała pani napady kaszlu? Gorączkę? Dreszcze?
- Będąc w Mediolanie przeziębiłam się co nieco, więc owszem, miałam i gorączkę, i kaszel, i dreszcze. Po kilku dniach wróciłam jednak do zdrowia. Może mi pan wytłumaczyć co się ze mną dzieje?
   Doktor Neumann jednak zupełnie nie reagował na moje pytania i maglował mnie dalej.
- Czy ostatnimi dniami towarzyszyły pani zawroty głowy, uczucie osłabienia i bóle mięśniowe?
- Nie ... - odparłam całkowicie przerażona sytuacją
   Spojrzałam na Łukasza. Był zdezorientowany. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Po chwili jednak doktor powiadomił mnie, że musi przeprowadzić badanie, a mianowicie RTG. Zostałam zawieziona do pracowni, w której prześwietlono moje płuca. W pewnej chwili coś zaczynało mi świtać w głowie. Będąc już po badaniu, leżałam w sali na szpitalnym łóżku. Aby zabić czas włączyłam radio, stojące na szafce. Spiker nadał komunikat: "Witam państwa! Środa, 15 maja 2013 roku. Dziś czeka nas emocjonujący finał Ligi Europejskiej!". Reszty nie usłyszałam, ponieważ odpłynęłam. Po południu lekarz przyszedł do mnie i do Łukasza z wynikiem badania.
- Pani Patrycjo, przyznam szczerze, nie spodziewałem się ... - rzekł tajemniczo
- Czy ... czy to coś poważnego? - zapytałam zaspana czując, jak serce podchodzi mi do gardła
- Owszem, ale proszę się nie bać. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy - poinformował mnie
   Opadłam na łóżko. W głowie rysował mi się najgorszy z możliwych scenariuszy. Łukasz złapał mnie za rękę. Doktor ciągnął dalej.
- Kiedy usłyszałem, że nie ma pani objawów typowych dla tej choroby pomyślałem: "Alfred, to niemożliwe! Musisz to sprawdzić!". Jednak wyniki badań nie kłamią...
   Wstrzymałam oddech. W głowie miałam mętlik.
- Cóż ... Muszę pani oświadczyć, że nabawiła się pani ... zapalenia płuc - oświadczył po chwili doktor Neumann
   Wytrzeszczyłam oczy. Wiadomości od lekarza zupełnie mnie zaskoczyły.
- Że co?! - wrzasnęłam na całą salę - Ale ... jak to jest możliwe?! Przecież ...
- Tak wiem. Jest to dziwne i niespotykane, ale jednak prawdziwe. Za chwilę pielęgniarka poda pani leki. Proszę być dobrej myśli. Powinna pani szybko wyzdrowieć - oznajmił doktor Neumann i wyszedł
   Spojrzałam tępym wzrokiem na Łukasza. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Po chwili jednak jego kąciki ust zaczęły się wykrzywiać i układać w charakterystyczny uśmiech, odsłaniający jego śnieżnobiałe zęby. Wiedziałam już co się stanie. Całą salę, a potem i cały korytarz przepełniał jego śmiech. Ja leżałam w łóżku naburmuszona.
- Jesteś okropny ... - wycedziłam przez zęby, gdy w końcu zapanował nad sobą
- Wybacz, ale gdybyś widziała swoją minę, też byś się śmiała ... - odparł wciąż uśmiechnięty
- Myślałam, że mam raka, a tu? Zapalenie płuc! Też mi coś! - parsknęłam
- Zapalenie płuc też jest ciężką chorobą. Ale pociesza mnie fakt, że wyzdrowiejesz - rzekł i mocno mnie przytulił
- Kto by pomyślał, że przylatując do Dortmundu po raz kolejny będę musiała siedzieć w tym szpitalu ... Nikt by czegoś takiego nie wymyślił ... - poirytowałam się
- To już jest tradycja - zaśmiał się Łukasz i przytulił mnie jeszcze mocniej



I oto ostatni rozdział....
Ach.. Jak to szybko minęło... Trudno takie jest życie.
Jeszcze epilog i koniec :)

Prowadzę też drugiego bloga, na którego serdecznie was zapraszam :D
Proszę o wasze komentarze, to bardzo motywuje :D


poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 39

Po 4 godzinach lotu, dotarłam do Mediolanu. Słońce świeciło wesoło. Na dachach budynków znajdowała się cieniutka, topniejąca już warstwa śniegu. Temperatura była wyższa niż w Dortmundzie, ale nie była zbyt wysoka. Mniej więcej 5-6 stopni Celsjusza.
   Na lotnisku było gwarno. Ludzie witali i żegnali swoich najbliższych. Wokół mnie co chwila przebiegały wesołe dzieci. Ledwo doszłam do punktu informacyjnego.
- Przepraszam, czy ma pani może jakiś przewodnik po mieście? - zapytałam dość sztywnym włoskim
- Oczywiście, proszę - odrzekła z uśmiechem ekspedientka i podała mi folder
   Mijając gromady ludzi, wydostałam się na zewnątrz. Jakimś cudem udało mi się złapać taksówkę. Poprosiłam taksówkarza, żeby zawiózł mnie do najbliższego hotelu. Podczas jazdy, byłam oszołomiona pięknem tego miasta. Zabytkowe kamieniczki, piękne kościoły, obszerne rynki i wspaniałe ratusze robiły wrażenie.
   Gdy dostałam się do pokoju hotelowego, od razu zadzwoniłam do Łukasza.
- Nareszcie! Już myślałem, że nie zadzwonisz! Co tak długo?! Bałem się o ciebie! - pieklił się
- Spokojnie! Nie panikuj! Lot był spokojny. Co prawda zachwiało nami nad Alpami i odpadło nam podwozie, ale dolecieliśmy - poinformowałam
- Że co?! - wykrzyknął zdenerwowany
- Oj, żartowałam! - zaśmiałam się - Od kiedy jesteś takim panikarzem?
- Odkąd jesteśmy razem - odparł wzdychając ciężko
- Łukasz, masz się nie martwić! Poradzę sobie. Nawet nie masz pojęcia jakie to miasto jest piękne! Te budynki, ryneczki ... Coś niesamowitego! - zachwyciłam się
- Właściwy człowiek, na właściwym miejscu - podsumował
   Zaczerwieniłam się
- Wiesz, Łukasz, nie mogę długo rozmawiać. Jest 14 i chciałabym jeszcze pozwiedzać trochę, zanim spotkam się z prezesem - rzekłam po chwili
- O której masz to spotkanie? - zapytał
- O 16. Muszę już kończyć. Trzymaj się i pamiętaj, że cię kocham! - poleciłam i rozłączyłam się
   Po krótkim odpoczynku udałam się na zwiedzanie. Na mojej mapie zaznaczyłam sobie kilka miejsc, między innymi Galerię Wiktora Emmanuela, Katedrę Mediolańską, Via Dante, Piazza Cordusio czy Stadion Giuseppe Meazzy. Ten ostatni obiekt spodobał mi się najbardziej. Po półtorej godzinie wróciłam do hotr\elu, aby przygotować się na spotkanie.
   Na miejsce dotarłam o 15.55. Prezes już na mnie czekał. Odbyliśmy krótką rozmowę, podczas której pan Crudo przeglądał szczegółowo dokumenty. Po około godzinie byłam wolna.  Wracając do hotelu zakupiłam gazetę, w celu znalezienia mieszkania. Na moim koncie przez rok uzbierało się sporo pieniędzy, więc mogłam sobie na nie pozwolić. Zmęczona całym dniem, zasnęłam w łóżku.
**********************************************************************************************************************
   Następnego dnia, czekał mnie trening w nowej drużynie. Po szybkim śniadaniu, udałam się na nasz stadion, Campo sportivo URI. Na boisku zebrała się cała kadra i wykonywała rozgrzewkę. Dołączyłam do niej. Potem trener, Paolo Mincioni przedstawił mnie i rozpoczęliśmy żmudny trening. Podczas jego trwania okazało się, że przerastam możliwościami niektóre zawodniczki. Wiele rzeczy, które miałam opanowane, one dopiero poznawały. To mnie uspokoiło.
   Po 9 godzinach trenowania, rozeszłyśmy się do domów. Kiedy znalazłam się w pokoju, zadzwoniłam do Wiki.
- No proszę, proszę ... W końcu do mnie zadzwoniłaś. Myślałam, że się nie doczekam - zaśmiała się serdecznie
- Wiesz, co? Mediolan to wspaniałe miejsce - rzekłam - Już pokochałam to miasto
- Szybko się uwinęłaś - zakpiła - A co w nim takiego szczególnego?
- Wszystko. I nie kpij sobie. Gdybyś to była, też by ci się tu spodobało - odburknęłam
- Dobrze, już dobrze. Jak tam drużyna? - zapytała
- Jest w porządku - odparłam - Dziewczyny obiecały podszkolić mój włoski, bo na razie cienko mi idzie. Trener jest całkiem miły. Trochę mało się uśmiecha, ale to się zmieni, kiedy zobaczy moje figle. Mamy całkiem przyzwoity stadion. Ogólnie jest lepiej niż myślałam
- A Łukasz? - wypaliła nagle
- Łukasz ... Łukasz musi się pogodzić z moim wyjazdem. W końcu jest już dorosły - podsumowałam - Zresztą Włochy to nie koniec świata. Możemy się widywać
- To prawda - przytaknęła
- A u ciebie jak jest? Trzymasz się? - zapytałam troskliwie
- Pewnie - przytaknęła - Londyn jest wspaniały. Co prawda pogoda nie rozpieszcza, ale już się przyzwyczaiłam. Dasz wiarę, że naszym trenerem jest kobieta? Laura jest bardzo wymagająca, ale daję radę. Jestem przyzwyczajona do ciężkich warunków. Dziewczyny też są okej. Szczególnie Natalie i Yvonne. Szybko się zaaklimatyzowałam. Zdążyłam ustrzelić hat-tricka i zjednać sobie kibiców.
   Byłam zaskoczona jak dobrze nam idzie. Rozmawiałam z Wiki prawie dwie godziny. Opowiadałyśmy sobie o wszystkim. Potem zmęczona całym dniem, położyłam się i odpłynęłam w krainę piłkarskich snów.


Mam nadzieję, że końcowe rozdziały się wam podobają :)
Serdecznie zapraszam na mojego nowego bloga:


Oraz blog mojej przyjaciółki:


W oby dwóch blogach przydałaby się codzienna dawka motywacji w postaci komentarzy <3

sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 38

- No dobrze, Pati ... Wiki już wie, więc teraz musisz zadzwonić do Łukasza i wszystko mu opowiedzieć. Tylko ... jak on zareaguje? - mówiłam do siebie
   Drżącą ręką sięgnęłam po komórkę i wybrałam jego numer. Po trzech sygnałach w słuchawce zabrzmiał jego miękki głos.
- Wiesz, że właśnie miałem do ciebie dzwonić? To chyba jakaś telepatia - zaśmiał się
- Słuchaj, Łukasz. Moglibyśmy porozmawiać? - zapytałam
- Przecież to robimy - zauważył
- Tak ale ... w cztery oczy. Możesz do mnie przyjść? Powiedzmy ... za godzinę? Proszę ... - rzekłam
- Skoro to takie ważne ... Dobrze, będę za godzinę - odparł i rozłączył się
*********************************************************************************************************
- Że co?! MEDIOLAN?! Przecież ... przecież ... To jest we Włoszech! - bulwersował się Łukasz
- Tak, wiem i właśnie dlatego chciałam z Tobą o tym porozmawiać! Muszę podjąć decyzję. Zależy mi na tym transferze. Mogłabym coś osiągnąć - tłumaczyłam
- Ale przecież ty już dużo osiągnęłaś! - protestował
- Masz na myśli Mistrzostwo Niemiec? Błagam, nie kpij ze mnie w tym momencie .. - zirytowałam się
   Łukasz przewrócił swoimi oczyma i westchnął. Potem opadł na kanapę i zaczął mierzwić swoją czuprynę.
- Ale .. Mediolan jest kilkaset kilometrów stąd ... Jak będziemy się widywać? - zmartwił się
   Usiadłam obok niego. Ja również nie miałam pomysłu na widzenia.
- Coś wymyślimy ... - rzekłam bez przekonania
   Łukasz spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Na ten widok, poczułam przeszywający ból w sercu. Nie chciałam się z nim rozstawać, ale nie mogłam odmówić prezesowi Milanu. W końcu to klub z wieloma trofeami.
- Wiesz co ... - zaczął Łukasz - Nie będę cię zatrzymywać. To normalne, że chcesz się rozwijać, a ja nie mogę ci tego zabronić. Leć do Mediolanu. Zrób tam furorę i pokaż wszystkim kto tu rządzi.
- Ale ... To znaczy ... chyba nie zrywasz ze mną? - przeraziłam się
- Oszalałaś?! Nigdy w życiu! Chyba bym sobie tego nie darował! - roześmiał się - Za bardzo cię kocham, żeby się z Tobą rozstać!
   Na te słowa, uspokoiłam się. Uświadomiłam sobie, jak pusto byłoby bez Łukasza.
- Czyli zgadzasz się? - upewniłam się
- Tak, zgadzam się. Zobaczysz, będę najgłośniejszym kibicem na trybunach. Zrobię ci taką reklamę, że zaczną walić do ciebie drzwiami i oknami!
*******************************************************************************************************************************
   Śnieg padał jak szalony, a wiatr zacinał niemiłosiernie. Próbowaliśmy dostać się na lotnisko, ale hałdy białego puchu uniemożliwiały nam to. Po jakichś 40 minutach dotarliśmy do celu.
- Jesteś pewna, że wszystko masz? - zapytał troskliwie Łukasz
- Tak, wszystko mam! Pośpiesz się! - ponagliłam
- Spokojnie, Łukasz. Twoja kobieta jest za bardzo dokładna, żeby czegoś nie zabrać - wtrącił się Kuba
   Pędzimy jak szaleni. Przed oczami stanęło mi pożegnanie Wiki i ten cały gwar. Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- No! Zdążyliśmy! - odetchnęłam
- Poradzisz sobie? Mediolan to duże miasto. I język inny. I ludzie też - zmartwił się Łukasz
- Język znam, przewodnik mam, a ludzi udobrucham! - zarymowałam wesoło, aby rozluźnić atmosferę
   Łukasz uśmiechnął się niechętnie.
- Widzisz, Piszczu? Kobiety nas zostawiają i rozjeżdżają się po świecie! Jedna dalej od drugiej! - zaśmiał się Kuba
- Nie ma w tym nic śmiesznego ... - odburknął Łukasz - Pati, obiecaj, że będziesz dzwonić!
- Obiecuję, ale puść mnie już! - wrzasnęłam, kiedy porwał mnie w ramiona - Kuba, pomóż! Spóźnię się na samolot!
   Lecz Kuba nic sobie nie robił z mojego apelu. Po kilku chwilach Łukasz mocno mnie pocałował i puścił
- Jak ja bez ciebie wytrzymam? - zapytał smutnym głosem
- Masz jeszcze Kubę. Spotkamy się, jak znajdę trochę wolnego czasu! - zapewniłam i odeszłam
   Kiedy znalazłam się już w korytarzu prowadzącym na pokład, odwróciłam się. Łukasz stał i patrzył się na mnie smutnym wzrokiem. Posłałam mu więc szeroki uśmiech i buziaka w powietrzu. Trochę go to pocieszyło
- Nie martw się o mnie! Dam sobie radę! - zawołałam, machając
   Potem udałam się na pokład z myślą, że po raz ostatni widzę mojego mężczyznę i mój ukochany Dortmund.


Jeszcze 2 rozdziały i epilog!.. 
(8 komentarzy i kolejny rozdział)

czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 37

 - Chodź szybciej, bo samolot ci ucieknie! - wrzasnęłam tak głośno, że usłyszało mnie chyba całe lotnisko

- Idę! Nie widzisz, że mam dużo bagaży?! - zawołała z pretensją Wiki

   Łukasz podbiegł do niej i ściagnął z jej pleców ogromny plecak. Ja pociągnęłam za sobą walizkę. Biegliśmy przez lotnisko jak głupi. Zegar wskazywał datę 2 sierpnia i godzinę 11.23. W końcu udało nam się dostać do bramki,

- Mają państwo szczęście. Samolot zaraz odlatuje - rzekła uśmiechnięta stewardessa i sprawdziła bilet

- Obiecaj mi, że będziesz pisać! - powiedziałam chamując łzy

- Obiecuję! Będę pisać, dzwonić i Bóg wie, co jeszcze! - odparła i mocno mnie uścisnęła

- Dziewczyny, spokojnie! Londyn to nie koniec świata! - zaśmiał się Łukasz i objął nas ramionami

   Wtedy, ku naszemu zdziwieniu, podbiegł do nas Kuba.

- Ufff, całe szczęście, że zdążyłem! - zawołał zdyszany

- Ale .. co ty tu robisz? Przecież miałeś być u rodziców - zdziwiła się Wiki

- Myślisz, że wypuściłbym cię bez pożegnania? - odparł z uśmiechem

   Padli sobie w ramiona i wycałowali się po wsze czasy.

- Kochani, nie chcę wam przerywać, ale jest 11.24! Za sześć minut odlatuje samolot, a Wiki nie jest jeszcze na pokładzie! - przerwałam

- Dobrze, już dobrze! Nie myślałam, że własna przyjaciółka będzie chciała się mnie pozbyć! - zażartowała Wiki - Muszę już iść. Trzymajcie się ciepło!

   Pociągając walizkę i niosąc olbrzymi plecak, Wiki zniknęła w korytarzu prowadzącym na pokład maszyny. Mimowolnie po policzku spłynęły mi łzy.

- Nie płacz, będziemy się odwiedzać - pocieszał mnie Łukasz

   Wtuliłam się w niego i rozpłakałam się na dobre, a on powoli gładził moje włosy. Staliśmy tak i oglądaliśmy ruszający samolot.

- Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce ... - rzekłam cicho i znów zapłakałam

**************************************************************************************************************************

   Po wyjeździe Wiki, czas leciał mi bardzo szybko. W kalendarzu dni mijały nieubłaganie. Najpierw wrzesień, później październik i listopad. Wkońcu nad Dortmund nadciągnęła zima. Śnieg padał dniami i nocami, wiatr zacinał nieludzko, a słońce obraziło się chyba na cały świat, bo coraz rzadziej wychodziło i dawało coraz mniej ciepła. Ludzie poubierani w płaszcze i kurtki błąkali się po ulicach. Jedni śpieszyli się do pracy, drudzy ciągnęli kilkuletnie dziecko za rączkę do przedszkola, a jeszcze inni wyprowadzali psy na spacer. Całość okraszona była dużą dawką melancholii...

   Pewnego wyjątkowo słonecznego dnia, w kieszeni wesoło zawibrował mi telefon. Na porysowanym ekranie wyświetlił się obcy numer. Zmęczona treningiem, odebrałam

- Tak? - rzekłam na wpół przytomna

Mi dispiace, pani Patrycja Jarosz? - zapytał łamanym niemieckim niski, męski głos - Czy moglibyśmy porozmawiać?

- Tak, oczywiście, ale o co chodzi? - odparłam zdziwiona

- Otóż, na wstępie, chciałbym pani pogratulować serdecznie udanego poprzedniego sezonu. Mecz o Mistrzostwo Niemiec był genialny w pani wykonaniu, no po prostu molto! - poinformował

- Dziękuję, ale może mi pan powiedzieć kim pan jest i w jakiej sprawie pan do mnie telefonuje? - spytałam wciąż zaskoczona telefonem

AhGap me! Proszę mi wybaczyć! Nazywam się Francesco Crudo, jestem prezesem A.C.F Milan, żeńskiej, sekcji A.C Milanu występującego w Serie A. Chciałbym zaproponować pani występy w barwach naszej drużyny. Sądzę, że jest pani ottimo giocatore.

- To znaczy? - zapytałam, uświadamiając sobie, że kompletnie nic nie rozumiem

- Wyśmienitym zawodnikiem - zaśmiał się - Myślę, że nadaje się pani do naszego klubu. Ma pani ogromne predyspozycje. Co ja mówię! Pani ma talent! Uważam, że jest pani wyjątkowa, uno di un genere!

   Zamurowało mnie. Dopiero co rozpoczęłam kolejny sezon w Borussii, a tu propozycja transferu! Sądziłam, że takie szczęście ma tylko Wiki. Widocznie jednak ktoś uznał, że marnuję się tutaj i postanowił zadzwonić. Byłam tym faktem bardzo zaskoczona.

- Halo? Jest tam pani? - zawołał Włoch

- Tak, jestem. Zamyśliłam się - odparłam po chwili -  Mam tylko jedno pytanie. Czy pan nie powinien dzwonić w tej sprawie do prezesa mojego klubu?

- Owszem, madame, powienienem. Nawet już to zrobiłem. Klub zdecyduje się na transfer, jeżeli pani wyrazi na niego zgodę. Tak więc, wszystko w pani rękach - poinformował

- No cóż... Skoro tak pan mówi.. Muszę się zastanowić. Oddzwonię do pana ... za tydzień - rzekłam

Oh no! Tydzień to za długo! Najdalej w piątek muszę znać pani decyzję! - zdenerwował się

- Piątek?! - wykrzyknęłam do słuchawki - Przecież to za dwa dni! To zdecydowanie za mało czasu! Muszę rozważyć wszystkie plusy i minusy, muszę porozmawiać z moim menedżerem!

- To proszę już zacząć, żeby do piątku zdążyć. Il tempo è denaro! - poradził i rozłączył się

   Wstrząśnięta tą mieszanką trzech języków, padłam na kanapę i zaczęłam zastanawiać się nad całą sprawą. Przyjąć tą ofertę czy nie? Przenieść się do Serie A, czy może zostać w Bundeslidze? Tą sprawę musiałam obgadać z jedną osobą. Wzięłam telefon i wykręciłam numer. Po chwili w słuchawce odezwał się wesoły kobiecy głos.

- Cześć, Pati! Cieszę się, że dzwonisz! - zawołał

- Słuchaj, Wiki. Mam ważną sprawę. Musisz mi pomóc - rzekłam stanowczo, chyba nawet zbyt stanowczo, bo Wiki przestraszyła się

- Co się stało? - zawołała

   Powoli opisałam jej sytuację sprzed kilku minut. Mówiłam o wszystkim: o prezesie, o jego dziwnym niemieckim, o jego włoskich wstawkach, o propozycji, o naszej dyskusji ... Wiki słuchała tego ze spokojem.

- No i co o tym myślisz? - zapytałam po skończeniu opowieści

- Myślę, że powinnaś przyjąć tą ofertę - odparła po chwili ciszy

- Naprawdę? - zdziwiłam się

- Jak najbardziej. Przenosiny dobrze ci zrobią. Poznasz nowych ludzi, nowe sposoby na trening, zmienisz środowisko. No i nauczysz się w końcu włoskiego! - zakpiła, po czym zaśmiałyśmy się obie

- Myślisz, że sobie poradzę? - zapytałam, gdy skończyłyśmy się śmiać

- Oczywiście! Jesteś zdolna, silna psychicznie, wysportowana ... Jesteś wyśmienitym zawodnikiem - odparła mi na to

- Ten prezes też tak powiedział - zauważyłam

- No widzisz! On jest taki jak ja! Zawsze ma rację!


Powoli szykujcie się na epilog... Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał :D
Czekam na 7 komentarzy :D (wtedy pojawi się kolejny)

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 36

- Łukasz, przepraszam - powiedziałam cicho i zwiesiłam głowę
- Za co ty mnie przepraszasz? Przecież to nie ty mnie pobiłaś - odparł z szerokim uśmiechem
- Przepraszam za to, że tak podle cię traktowałam - rzekłam głośniej - Marco ... Marco to zakończony rozdział
- Naprawdę? Zaszalałaś ... - zaśmiał się kpiąco
- To Marco pobił wtedy Wiki ... Był pijany, ale to go nie tłumaczy. Okazał się zwykłym śmieciem ...
   Oczy Łukasza zrobiły się okrągłe jak pięciozłotówki. Chyba nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
- Jak to? Marco ... Wiki ... jak? - dukał bez ładu i składu
- Tego nie wiem. Ale wiem, że już nie chcę go nigdy widzieć - rzekłam stanowczo
- Dobra decyzja - przytaknął i uśmiechnął się szeroko.
   Ten uśmiech uspokoił mnie szybko. Złapaliśmy się za ręce.
- Kocham Cię ... - powiedział cicho po chwili i spojrzał mi się prosto w oczy
   Nic nie odparłam, tylko mocniej ścisnęłam rękę, jakby chcąc mu odpowiedzieć. Łukasz znowu się uśmiechnął, a jego wzrok przyprawił mnie o dreszcze.
******************************************************************************************************************
   Po wyjściu ze szpitala spędzałam z Łukaszem bardzo dużo czasu. Dużo spacerowaliśmy, rozmawialiśmy. Opowiedziałam mu o zaręczynach Mario i Angie. Zgodził się ze mną pójść na ślub i wesele. Był przy mnie cały czas, nawet podczas meczu o Mistrzostwo Niemiec. Siedział na trubunach przez cały mecz, dogrywkę i rzuty karne. Udało nam się pokonać Wolfsburg, a wtedy on cieszył się jak dziecko. Czasami przychodził odebrać mnie z trenignu, a potem szliśmy do kawiarenki, w której się poznaliśmy.
   Pewnego dnia Wiki wróciła do domu bardzo podekscytowana. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ od pewnego czasu chodziła wesoła i promienna. Jednak powód jej zadowolenia tym razem znacząco różnił się od pozostałych.
- Coś się stało? Zaręczyłaś się z Kubą? - zażartowałam
- Lepiej - odparła tajemniczo Wiki - Nie uwierzysz, kto dzisiaj do mnie zadzwonił!
- No kto? - zapytałam udając zaciekawienie
- Prezes Arsenalu! Chcą mnie w żeńskiej sekcji! Podobno widzieli jak grałam podczas meczu o Mistrzstwo Niemiec i bardzo im się spodobałam! Uważają, że mam talent, rozumiesz?! TALENT! Chcą, żebym przeniosła się do Londynu jeszcze w tym okienku transferowym! Co o tym sądzisz?
   Poczułam ucisk w sercu. Zrobiło mi smutno. Nie chciałam, żeby Wiki mnie opuszczała. Nie teraz. Wzięłam jednak głęboki oddech.
- Cieszę się, że ci się powodzi. Myślę, że przenosiny dobrze ci zrobią - rzekłam z uśmiechem
- Ach Pati! Na początku myślałam, że zgniję w polskiej Ekstralidze. Potem, że nie damy sobie rady tu, w Bundeslidze. A teraz? Mam jechać do Anglii, do kobiecej Premier Leauge! To jest ... to jest ... sen! Najpiękniejszy sen w moim życiu! - wrzasnęła rozradowana i rzuciła się na mnie
   Przytuliłam ją mocno, chamując łzy. Myśl, że rozstanę się z moją najlepszą przyjaciółką, rozrywała mi serce. Ale jej szczęście było dla mnie cholernie ważne, więc mimo to cieszyłam się z jej transferu.
- Zobaczysz, poradzisz sobie. Mają rację, ty masz talent. Arsenal to miejsce idealne dla ciebie - wycedziłam przez łzy
- Nie płacz! Przecież będziemy do siebie przyjeżdżać! Poza tym mamy Internet, telefon ... Bedziemy w ciągłym kontakcie! - pocieszała mnie - Swoją drogą, nie zdążyłam nawet zagrzać tu miejsca, a już mam wyjeżdżać. Myślałam, że zostanę w Borussi trochę dłużej..
- Widocznie los tak chciał ... - podsumowałam
   Siedziałyśmy na kanapie i rozważałyśmy wszystkie "za" i "przeciw". Wyszło na to, że transfer do Arsenalu przyniesie same korzyści. Szczęście przepełniało mnie od stóp do głów.
- Miałaś rację. Dortmund przyniósł nam szczęście - rzekłam
   Wiki spojrzała się na mnie krzywo.
- Wiem, wiem - zaśmiałam się - Ty zawsze masz rację!


 Sorki, że taki krótki, ale nie miałam weny. Ten transfer to taki spontan, mam nadzieję, że udany. Proszę o recenzję!! (6 komentarzy i następny rozdział)

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział 35

- Pati, musisz się zdecydować. Albo Marco, albo Łukasz. Nie można mieć ciastka i zjeść ciastko. Musisz wybrać któregoś z nich - radziła Wiki
- Ale którego? - jęknęłam
- Nie chcę decydować za ciebie, ale Łukasz jest w tobie zakochany na zabój. Marco zachowuje się jak dziecko. Ta akcja z pocałunkiem pod stadionem była co najmniej dziwna i niestosowna. A Łukasz ...
- ... pobił go dwa razy - dokończyłam - Zrozum! Nie wiem, którego wybrać! Obaj są dla mnie ważni.
- Ale z dwoma być nie możesz! Bigamia jest nielegalna! - odparła Wiki, po czym zaczęła się śmiać
   Nagle zadzwonił telefon.
- Pati, przyjedź szybko pod szpital! - zawołał do słuchawki Mario
- Boże, co się znowu stało?! - odrzekłam poirytowana
- To nie jest rozmowa na telefon, musisz tu przyjechać - powiadomił i rozłączył się
- Musimy sobie wyrobić Kartę Stałego Klienta, może dostaniemy jakieś zniżki na leki, czy coś ... - rzekła również poirytowana Wiki
********************************************************************************************************************
- Jak to? Pobili się?! ZNOWU?! - wrzasnęłam na cały szpital - To niedorzeczne!
- Idą na rekord ... - dorzuciła Wiki, tłumiąc śmiech
- Gdybyś konkretnie sprecyzowała, który jest ci bliższy, nie zrobiliby tego - zarzucił mi Mario - Krążysz między nimi, więc nie dziw się, że chłopaki tak reagują. Oni chcą mieć jasną sytuację!
- Ale dla mnie to też jest ciężka sytuacja! Czemu żałujecie tylko ich?! - rzekłam ze łzami w oczach
- Może dlatego, że to oni są najbardziej poszkodowani? - wtrąciła Wiki - Pati, wybacz, ale robisz z siebie ofiarę. Nie rozumiesz, że to wszystko nie potoczyłoby się tak, gdybyś trzymała się Łukasza? Najlepiej byłoby od razu dać Marco kosza i miałabyś to z głowy. Ale ty oczywiście masz za dobre serce ...
- Przykro mi, ale Wiki ma rację - przytaknął Mario
- Zapamiętaj: ona zawsze ma rację ... - stwierdziłam zła - Co ja mam w takim razie robić?
- Zdecyduj: Łukasz albo Marco - rzekła stanowczo Wiki
   Wtedy podszedł do nas lekarz.
- To znowu pani?! Ilu ma pani tych adoratorów? Może od razu niech ich pani przywiezie hurtem, to nie będziemy musieli fatygować sanitariuszy z pogotowia! - powiedział podrażniony i westchnął
- Niech pan mi powie, co z nimi - zażądałam
- Cóż, pan Reus ma dużo siniaków i zadrapań, ale nic poza tym, natomiast pan Pisc .. Pizcz ...Piść ..
- Piszczek! - dokończyłam za niego
- Nieważne! Pan Lukas ma złamane dwa żebra i rozcięty łuk brwiowy.
    Zbladłam. Na chwilę mnie zamroczyło.
- Pati, spokojnie! Łukasz jest silny, da sobie radę! - zapewniła mnie Wiki i na wszelki wypadek złapała za barki
   Lekarz odszedł od nas i schował się w pokoju lekarskim. Ja usiadłam powoli na krzesłach. Nagle coś mi się przypomniało.
- Gratulacje, Mario. Słyszałam, że się zaręczyliście z Angie - powiedziałam, chcąc się uspokoić
- Od kogo? - zdziwił się
- A jak myślisz? - zapytała Wiki
   Mario westchnął i puknął się w czoło.
- No tak ... Przecież Angela ma taki długi język, że nie powinno mnie to w ogóle dziwić ... - przyznał
  Wtedy z sali wyszedł Marco. Spojrzał się na mnie swoim zimnym wzrokiem. Jednak po chwili złapał mnie za rękę i odciągnął od Mario i Wiki.
- Spokojnie, chcę porozmawiać ... - uspokoił mnie i zaciągnął do windy.
   Pojechaliśmy w górę. Nagle Marco nacisnął duży, czerwony przycisk. Winda zatrzymała się pomiędzy piętrami. Serce zabiło mi mocniej. Szczerze mówiąc, umierałam ze strachu.
- Pati ... - zaczął - Ja wiem, że to dla ciebie trudny wybór, ale ... chcę ci powiedzieć .. Długo się na to zbierałem i wiesz ...
- Co? - ponagliłam, wciąż przerażona sytuacją
- Kocham Cię ... - powiedział cicho po chwili namysłu
   W tym momencie poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Pod sukienką poczułam gęsią skórkę. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam szybciej oddychać.
- Marco ... - chciałam coś powiedzieć, ale zaschło mi w ustach.
- Cii ... Nie musisz nic mówić ... Po prostu chcę, żebyś dała mi szansę ... Chcę być z Tobą! Zapomnij o tym pobiciu Wiki, Łukasza ...
   Po tych słowach zapaliła mi się w głowie czerwona lampka.
- Zaraz, zaraz! Łukasza rozumiem, ale o co chodzi ci z Wiki?! - zapytałam stanowczo
- Eee .. To znaczy ... Przejęzyczenie - tłumaczył się pokrętnie
- Marco!  - wściekłam się 
   On nic nie powiedział. Odblokował windę i wróciliśmy na parter. Potem wyszedł bez słowa. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale bez skutku. Podeszłam więc do Wiki i odciągnęłam ją na bok.
- Nic ci nie zrobił? Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się
- Nic mi nie zrobił, ale w porządku nie jest - odparłam - Możesz mi powiedzieć co Marco ma wspólnego z Twoim pobiciem zaraz po przyjeździe do Dortmundu?
   Spojrzałam na Wiki twardym wzrokiem, a ona zbladła. Widać była, że się przestraszyła.
- Wiki! Czekam na odpowiedź! - pośpieszyłam ją
- On nie ma nic wspólnego ... - rzekła, ale bez przekonania
- Nie kłam. On maczał w tym palce, czuję to. Powiedz mi prawdę
   Lecz ona milczała. Bała się powiedzieć. Choć od tej sprawy minął rok, wciąż miałam jej poobijaną twarz przed oczami.
- Wiktoria! Albo mi to powiesz, albo sama dojdę do prawdy! - krzyknęłam
   To ją złamało. W jej oczach pojawiły się łzy
- Marco ... - zaczęła z bólem - To on mnie wtedy pobił ... Był pijany, nie wiedział co robił. Kiedy spotkałyśmy się z chłopakami w kawiarni, udawał, że nic się nie stało. Potem zadzwonił do mnie i wypytywał, o co poszło. Przestraszył się, że wszystko wyjdzie na jaw. Kiedy go uspokoiłam, zagroził mi, że zrobi ci krzywdę, jeśli komukolwiek powiem o tym zdarzeniu. Nękał mnie głuchymi telefonami, wysyłał pogróżki, czasem nawet mnie śledził. Kiedy wychodziłam z domu czułam na sobie jego spojrzenie. Raz Kuba to zauważył i pokłocili się, ale Marco szybko się ulotnił ... Dlatego chciałam, żebyś dała mu kosza ...
   Byłam wstrząśnięta. Na myśl, że mogłam kochać takiego człowieka, przeszły mnie dreszcze. Jednocześnie było mi wstyd, że tak go broniłam przy Łukaszu. Czułam się podle.
- A ten ostatni pobyt w szpitalu to też jego sprawka? - zapytałam przerażona
- Tak ...  O wszystkim powiedziałam Kubie, a on wtedy przepadł gdzieś na kilka godzin. Kilka dni później okazało się, że był u Marco. Przeraziłam się, że coś ci zrobi. Jednak przyszedł do mnie. Wyważył drzwi, a potem pchnął mnie na podłogę. Zrobił to na tyle mocno, że złamałam rękę. To mu nie przeszkodziło w niczym. Zaczął mnie kopać i okładać pięściami. Rozbił mi głowę. Potem ... chciał mnie udusić. Nie wiem, co stało się później, bo straciłam przytomność. Obudziłam się dopiero w szpitalu...
   Końcówka opowieści zupełnie wytrąciła mnie z równowagi. Ogarnął mnie gniew. W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli. Jedyne co mogłam zrobić, to pocieszyć Wiki. Przytuliłam ją więc, a ona bezgłośnie się rozpłakała.


Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu, więc proszę o motywację na dalsze pisanie poprzez wasze komentarze :3
Następny rozdział pojawi się gdy pod tym rozdziałem będzie 9 komentarzy :D
Komentujesz ------->Motywujesz mnie! :D

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 34

   Wczoraj minął dokładnie rok, odkąd wprowadziłyśmy się do Dortmundu. I dokładnie tydzień od konfrontacji Marco z Łukaszem. Od tamtej pory nie widziałam żadnego z nich. Wiki wciąż pozostawała w śpiączce. Miałam ogromne pretensje do Najwyższego, że mi ją zabrał właśnie w tym momencie mojego życia. Cóż, widocznie chciał mnie nieźle przeczołgać ...
   Była szósta rano, gdy obudził mnie dźwięk telefonu. W słuchawce odezwał się gruby, męski głos.
- Czy pani Patrycja Jarosz? - zapytał
- Tak ... To ja ... - odparłam próbując nie zasnąć z telefonem przy uchu
- Zna pani panią Wiktorię Koś? - zapytał ponownie
   W tym momencie rozbudziłam się całkowicie.
- Tak. O co chodzi? - zaniepokoiłam się
- Spokojnie. Ma pani powody do szczęścia. Pani przyjaciółka wybudziła się ze śpiączki 30 minut temu. Chce się koniecznie z panią zobaczyć - poinformował mnie
   Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Migiem ubrałam się i popędziłam do samochodu. Jednocześnie zadzwoniłam do Kuby.
- Kuba! Wiki się wybudziła! Jedź natychmiast do szpitala! - wrzasnęłam na całe gardło i rozłączyłam się
   W rekordowym czasie 3 minut przejechałam kilometr dzielący mnie od miejscowego szpitala, łamiąc po drodze wszystkie zasady ruchu drogowego. Śpiesząc się, potrąciłam w holu pielęgniarkę i zahaczyłam udem o stolik. W końcu, cała poobijana, dotarłam na 3 piętro. Tam spotkałam lekarza zajmującego się Wiktorią.
- Panie doktorze, co z nią?! - krzyknęłam łapiąc go bardzo mocno za kołnierzyk
- Niech mnie pani puści! - wrzsnął, po czym wyswobodził się z mojego uścicsku - Wszystko jest w porządku. Pani przyjaciółka po przebudzeniu wpadła w panikę. Wołała pani imię, dlatego po panią zadzwoniłem. Może teraz pani do niej wejść.
  Jak dzika wbiegłam do sali, taranując przy tym nieszczęsnego lekarza. Gdy dopadłam łóżka, ujrzałam widok, na który czekałam ponad 2 miesiące. Wiki leżała uśmiechnięta z szeroko otwartymi piwnymi oczami.
- Jesteś nareszcie! - zawołała radośnie, gdy mnie ujrzała.
   Wtedy rozpłakałam się jak dziecko. Padłam na krzesło bezsilna wobec tego wszystkiego, co mnie do tej pory spotkało. Płakałam jak bóbr, a Wiki trzymała mnie cały czas za rękę.
- Nie płacz! Nie płacz, głupia! Wszystko będzie już dobrze! - pocieszała mnie
- Wiem ... Po prostu ... nie daję już rady ... Nie mam siły na to wszystko ... - chlipnęłam
- Dlatego nie zostawię cię tak. Zobaczysz, przejdziemy przez to razem! - zapewniła mnie, wciąż się uśmiechając
   Nagle poczułam ulgę. Słowa Wiktorii uspokoiły mnie. Wiedziałam, że mnie nie zostawi.
- A tak poza tym, ja na prawdę byłam tu ponad dwa miesiące? - zapytała
- Tak ... Dwa, cholernie długie miesiące - odparłam i ukryłam twarz w dłoniach.
*********************************************************************************************************************
   Po tygodniu lekarze wypuścili Wiki do domu. Surowo zabronili jej trenować przez następne 2 miesiące. Mimo to, radośnie podreptałyśmy do domu, ciągle o czymś rozmawiając. Nagle z uliczki wyszedł Robert. Gdy nas zobaczył, zatrzymał się. My zresztą też. Stał tak chwilę, potem niepewnie podszedł.
- Wiki? Ty ... - zaczął, ale odjęło mu mowę
- Tak, już wróciłam - odparła na to Wiki spokojnie
- Czy my ... możemy porozmawiać? - zapytał
- Przecież właśnie to robimy - zauważyła i uśmiechnęła się szeroko.
   To ośmieliło Roberta.
- No tak, ale ... w cztery oczy ... - rzekł powoli
   Popatrzyłam na Wiki. Była wyluzowana. Nie bała się. Fakt, że jeszcze nie wiedziała o tym, że powiedziałam Robertowi o niej i o Kubie. To mnie troszeczkę przestraszyło.
- Wiki, musimy iść do domu. Lekarz kazał ci odpoczywać i się nie forsować - powiedziałam i lekko pociągnęłam ją za ramię
- A od kiedy rozmowa forsuje moje zdrowie? - zdziwiła się - Idź sama do domu, ja niedługo przyjdę
- Jak chcesz ... - odparłam zrezygnowana i odeszłam kawałek
   Postanowiłam jednak poczekać na nią. Ukryłam się w zaułku tak, żebym mogła coś zobaczyć. Długo ze sobą rozmawiali. Na twarzy Wiki na przemian malował się spokój, gniew, radość i zdziwienie. Po godzinnej rozmowie rozeszli się w swoje strony. Ja natomiast szybko pobiegłam do domu.
**********************************************************************************************************************
- I jak tam rozmowa z Robertem? - zapytałam, gdy tylko Wiki weszła do domu
- Zdziwiło mnie to, że chciało ci się na mnie czekać w tym zimnym zaułku - zaśmiała się - Poszło lepiej niż myślałam
- To znaczy? - zdziwiłam się
- To znaczy, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Więcej ci nie powiem. To jest sprawa między mną a Robertem - rzekła tajemniczo, po czym usiadła na kanapie
   Wtedy ktoś zapukał.
- Kogo znowu do licha niesie?! Czy nie można mieć chwili spokoju?! - zdenerwowała się Wiki i otworzyła drzwi
- Cześć ... Przepraszam, że przeszkadzam.. Jest Patrycja? - zapytał kobiecy głos
- Tak, jest ... - odparła lekko zaskoczona Wiki - Wejdź, Angie ...
   Na dźwięk tego imienia, dostałam gęsiej skórki. Myślałam, że się przesłyszałam. Jednak po odwróceniu się, rzeczywiście ujrzałam dawno nie widzianą kuzynkę. Była podenerowana.
- Angie? Co ty .. - zaczęłam, ale zatkało mnie
- Musimy porozmawiać. To ważne - poinformowała mnie i pociągnęła za rękę.
   Szybko zeszłyśmy po schodach i wybiegłyśmy na ulicę. Angie ciągnęła mnie w jakieś miejscie, nic nie mówiąc. Ledwo za nią nadążałam w moich sandałach. W końcu jednak zatrzymała się w nieznanej mi okolicy.
- Angie, na Boga, powiedz mi, co się stało! Dlaczego zachowujesz się tak nieswojo? I w ogóle, czemu wyciągasz mnie teraz z domu?! Muszę zaopiekować się Wiki! Wiesz dobrze, że dopiero co wybudziła się ze śpiączki! - piekliłam się
- Będziesz miała na to czas! Teraz muszę powiedzieć ci coś o wiele ważniejszego i szokującego! - odparła mi na to, wciąż zdenerwowana
- Co chcesz mi powiedzieć? Co jest teraz ważniejsze od opieki nad Wiki?! Co jest bardziej szokującego, niż jej wybudzenie?! - wściekłam się
- Mario mi się oświadczył - wypaliła w końcu
   Opadła mi szczęka. Oczy zrobiły się jak pięciozłotówki. Na twarzy wymalowane miałam zdziwienie.
- Czułam, że tak zareagujesz! - rzuciła po chwili - Wiesz jaka była moja mina, gdy usłyszałam "Wyjdziesz za mnie"?
- Chyba wiem ... - odparłam mocno zdruzgotana tą informacją - Ale gdzie? Jak?
- To było trzy tygodnie temu, w Monachium, po jednym z wygranych meczy. Mario skompletował wtedy hat-tricka. Kiedy spotkaliśmy się wieczorem, zabrał mnie na Nowy Ratusz. Tam znienacka oświadczył mi się.
- Przyjęłaś? - zapytałam zaciekawiona
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak! - zbulwersowała się - Nie mogłam mu odmówić, przecież go kocham!
- To prawda. Nie widziałam jeszcze tak kochającej się pary - przytaknęłam - Ustaliliście już datę i miejsce ślubu?
- Nie, jeszcze za wcześnie na to. Ale chcemy pobrać się latem, po zakończeniu sezonu.
- To świetnie! - ucieszyłam się i objęłam Angie
- Czuj się zaproszona - powiadomiła mnie z uśmiechem - I przekaż Wiki, że ją też zapraszam. Tak na zgodę
   Znów byłam w szoku. Wiki na ślubie Angie? To wydawało mi się niemożliwe! Ale jednak moja kuzynka postanowiła pogodzić się z moją najlepszą przyjaciółką i to było najpięknieszy prezent, jaki mogłam dostać.
   Kiedy opowiedziałam Wki wszystko, zamurowało ją. Szczególnie to zaproszenie.
- Ona na prawdę musi być mocno zakochana. Endorfiny przejęły nad nią kontrolę. To nie skończy się dobrze ... - skwitowała później



No kochani to już 34 rozdział, po woli zbliżamy się ku końcowi.... Ale obiecuję, że zacznę tworzyć inną historię :) Czekam na wasze komentarze :) 
Tak jak wcześniej aby pojawił się kolejny rozdział musi być 10 komentarzy :)
Komentujesz -------> Motywujesz mnie! :D

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 33

Minął już miesiąc, odkąd Wiki zapadła w śpiączkę. Dortmund skąpany był w gorącym, czerwcowym słońcu. Ludzie ubrani w cienkie, krótkie ubrania prażyli się na ulicach i parkowych trawnikach. W całym mieście panowała wszechobecna radość i błogość. Tylko nie u mnie. W moim świecie panowała sroga zima. Ciemność, gniew i rozpacz wręcz rozrywała mi serce. Czułam się jakby ktoś zabrał mi tlen. Tym tlenem była moja przyjaźń z Wiktorią. Ale jej nie było i to właśnie nie pozwalało mi cieszyć się latem.
   Któregoś dnia, leżąc w łóżku i ciągle myśląc o tamtym dniu, usłyszałam cichy dźwięk dzwoniącego telefonu. Wygrzebałam go spod sterty brudnych ubrań. Na ekranie wyświetlał się numer Mario.
- "No nie, człowieku ... Dajże mi święty spokój ..." - pomyślałam, ale telefon wciąż natrętnie dzwonił
   Niechętnie odebrałam
- Tak? - powiedziałam ospale
- Cześć Pati ... Wiesz po co dzwonię, prawda? - zapytał Mario
- Żeby powiedzieć, jak ci jest przykro i że mogę na ciebie liczyć ... - odparłam zrezygnowana
- Tak, to też ... Ale przede wszystkim chcę ci się wyżalić - poinformował mnie radośnie
- Mów, to jest idealny moment ... - parsknęłam
- Wiesz, tęsknię za Angie. Od pół roku jestem w Monachium i od tamtego czasu tylko dwa razy się z nią widziałem! Zresztą w klubie też nie jest kolorowo. Ciężko mi walczyć o pozycję z Franckiem czy Arjenem. Nie układa mi się tu ... - skarżył się
  Gdy chciałam coś odpowiedzieć, usłyszałam głośne pukanie do drzwi. A właściwie walenie
- Mario, oddzwonię... Jakiś idiota dobija mi się do domu - rzekłam i rozłączyłam się
   Za drzwiami stał ... Łukasz! Miał dziwny wyraz twarzy. Szczerze mówiąc, był przybity.
- Coś się stało? - zapytałam zaniepokojona
- Oprócz tego, że Kuba chciał się zabić, to nic ... - odparł mi smutny
   Zamurowało mnie. Nie dość, że Wiki zapadła w śpiączkę, to jeszcze Kuba ... Nie mogłam w to uwierzyć.
- Ale dlaczego? - zdziwiłam się i wciągnęłam Łukasza do mieszkania.
- Stracił nadzieję na to, że Wiki się obudzi ... On ją bardzo kocha, nie może bez niej żyć. A ja nie wyobrażam sobie mojego życia bez niego. On jest jak brat ... - powiedział i cicho zapłakał.
   Siedzieliśmy na balkonie smutni i przygnębieni. Na podwórku, sześć pięter niżej wesoło bawiły się dzieci. Drażniła mnie ta radość, ten śmiech ... Wszystko widziałam w czarnych kolorach.
- Co my teraz zrobimy? - zapytał Łukasz
- Musimy czekać, aż los się odwróci - odrzekłam i złapałam go za rękę
****************************************************************************************************************************
   Tydzień później Kuba został przeniesiony do szpitala psychiatrycznego na obserwację. Łukasz nie był z tego powodu zadowolony. Powiem więcej, był wściekły.
- Jak można zamykać normalnych ludzi w wariatkowie?! Przecież on nie jest żadnym czubkiem! - pieklił się
- Czubkiem nie jest, ale próba samobójcza daje do myślenia - rzekł Mario
- Był zdesperowany, myślał, że już nigdy nie zobaczy Wiki. To dość przybijające. - dodałam
   Łukasz nic na to nie odparł. Westchnął ciężko i spojrzał przez okno. Nagle zadzwonił dzwonek. Pośpiesznie otworzyłam drzwi. Wtedy do domu wdarł się Marco! Gdy zobaczył Mario, przystanął zdziwiony. Potem jednak dostrzegł Łukasza.
- Jeszcze ci mało?! Nie dość, że zabrałeś mi kobietę to jeszcze chcesz zabrać mi przyjaciela?! Nie masz swojego?! - wykrzyczał
   A Łukasz jak stał, tak stał. W ogóle nie reagował. To jeszcze bardziej zdenerwowało Marco.
- Odpowiedz, jak do ciebie mówię! - zażądał, podchodząc do niego - Nie ignoruj mnie, śmieciu!
   Na to zareagował Mario
- Marco! Co ci odbiło?! Po jaką cholerę ty tu przyszedłeś?! I w ogóle o co ci chodzi?! - zapytał zdenerwowany i ociągnął go od Łukasza
- Niech Patrycja ci to wytłumaczy! Ona doskonale wie, o co mi chodzi! - odrzekł z pretensją w głosie i posłał mi złowrogie spojrzenie - No dalej, pochwal się swoimi podbojami ..
- A co miałam zrobić?! Czekać, aż wrócisz od dziadków?! Zostawiłeś mnie samą, kiedy najbardziej cię potrzebowałam! Tylko Łukasz mi wtedy pomógł! - wybuchłam
- A nie wpadłaś na to, żeby mnie o to poprosić?! Nie mówiłaś, że chcesz, żebym przyjechał! Powiedziałaś tylko, że coś stało się twojej koleżance, więc myślałem, że to nic takiego! - odparł krzycząc
- Jej przyjaciółka zapadła w śpiączkę ... I ty mówisz, że to nic takiego? - wtrącił cicho Łukasz
   To mocno zdziwiło Marco.
- Ja może już pójdę .. - odezwał się Mario, którego dotąd nie zauważałam. Powoli wyszedł i zamknął drzwi.
- Gdybyś mi konkretnie powiedziała, co się stało, przyjechałbym ... -  rzekł Marco i znów na mnie spojrzał, ale tym razem ze smutkiem
- Wyjdź. Po prostu wyjdź. Ty Łukasz też. Obaj wyjdźcie i dajcie mi święty spokój ... - zażądałam
   Marco nic nie powiedział. Łukasz zdziwił się lekko, ale w końcu odszedł od okna.
- Zastanów się co robisz i przestań traktować nas jak marionetki ... My też mamy uczucia ... - powiedział i wyszedł.
   Zostałam sama. Kompletnie sama. Chciałam zniknąć. Ale życie szykowało mi jeszcze kilka mocnych wrażeń ....


Co sądzicie o tym rozdziale? Wasze opinie są zawsze mile widziane :)
Komentujesz -----> Motywujesz mnie!
(następny rozdział pojawi się wtedy, kiedy pod tym rozdziałem będzie 10 komentarzy)

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 32

 - Pati, spokojnie ... Wszystko będzie dobrze, zobaczysz ... - dudnił mi w głowie głos Łukasza.

   Na chwilę odzyskałam przytomność. Byłam w samochodzie.

- Kuba, ile jeszcze?! - wrzasnął Łukasz

- Zaraz dojedziemy ... - odparł smutno Kuba

   Nie wiedziałam, co się dzieje. Dlaczego jestem w samochodzie? Co się stało? Gdzie jest Wiki? Nie pamiętałam tego. 

- Pati! Nie zasypiaj! - krzyknął Łukasz, ale było już za późno.

***************************************************************************************************************************

   Przebudziłam się w szpitalnym łóżku. Nade mną stała pielęgniarka i zmieniała mi kroplówkę. Maska tlenowa, którą miałam na ustach przeszkadzała mi w oddychaniu. Chciałam ją ściągnąć, ale ... nie miałam siły. Lampa znajdująca się na suficie oślepiała mnie swoim światłem. W pewnym momencie zaczęła się kręcić. Z każdą chwilą kręciła się mocniej i mocniej. Poczułam mdłości i wtedy zapadła ciemność. W tej ciemności ujrzałam kilka ludzkich twarz. A konkretnie sceny z mojego życia! Kłótnie z Łukaszem, spotkania z Marco, treningi ... Kilka ostatnich miesięcy ... Potem znów nastał mrok.

   Nie wiem, ile godzin spałam. Gdy się obudziłam, Łukasz już stał nade mną i gładził mnie ręką po czole. Obok niego, na stojaku, wisiała kroplówka dość pokaźnych rozmiarów.

- Gdzie jest Marco? - zapytałam pół żywa

- Jeszcze nie przyjechał ... - odrzekł mi spokojnie

   Spojrzałam przez okno. Był wieczór, deszcz ciągle lał.

- Który jest dzisiaj? - zapytałam ponownie

- 3 kwietnia - odparł Łukasz - Spałaś trzy dni. Lekarze powiedzieli, że miałaś osłabiony organizm i dlatego to tak długo trwało.

   W tym momencie nad głową zapaliła mi się żarówka.

- Gdzie jest Wiktoria?! Co z nią?! Ona żyje?! - wrzasnęłam i zaczęłam płakać

- Spokojnie, nie denerwuj się! - próbował mnie uspokoić - Ona ...

- Co?! Mów! - ponagliłam

- Ona jest w śpiączce - odpowiedział i usiadł na krześle - Lekarze nie wiedzą dlaczego. Twierdzą, że mogła dostać jakiegoś wstrząsu i to ją spowodowało ...

   Załamałam się. Myślałam, że wszystko zaczyna się układać. Nie sądziłam, że los spłata mi takiego figla. W jednej chwili zawalił mi się cały świat. Nagle poczułam silną potrzebę zobaczenia Wiki.

- W której ona leży sali? - zapytałam, podnosząc się z łóżka

- Pati, ty nie możesz ... - zaprotestował Łukasz

- Czego nie mogę?! Zobaczyć mojej przyjaciółki?! Tego mi zabraniasz?! - wściekłam się - A ty co byś zrobił, gdyby tu leżał Kuba?! Masz natychmiast zawieźć mnie do sali Wiktorii!

- A co jeśli tego nie zrobię? - postawił się

- To sama się tam dostanę. Nawet gdybym miała się czołgać - rzekłam stanowczo

   W tej sytuacji Łukasz nie miał innego wyjścia, jak pójść po wózek i zawieść mnie do Wiki. Jechaliśmy zimnym i pustym korytarzem. Mijaliśmy mnóstwo pacjentów z różnymi urazami. Personel biegał w tą i z powrotem. Czułam się tak, jak wtedy, gdy Wiki leżała pobita w szpitalu. Jak na złość, właśnie teraz to wszystko do mnie wróciło. Te poszukiwania, ten strach ... I Łukasz, cierpliwie szukający jej razem ze mną.

  Wjechaliśmy do dużej sali, a właściwie jej przedsionka. Łukasz punkął lekko w drzwi. Wtedy z sali wyszła młoda lekarka, mniej więcej po trzydziestce.

- Pani doktor, czy mogę do niej wejść?- zapytałam z nadzieją w głosie

- Cóż ... Pacjentka jest w śpiączce, więc nie skontaktuje się pani z nią ... - odparła

- Proszę ... - rzekłam ze łzami w oczach.

   Ten widok zmiękczył jej serce. Wpuściła nas do niej na 5 minut. Tyle mi wystarczyło, żeby kompletnie się rozkleić. Wiki, podłączona do mnóstwa urządzeń, leżała w bezruchu. Ekran stojący tuż obok łóżka, pokazywał częstotliwość, z jaką biło jej serce. Biło powoli, ospale, ale biło. I za to dziękowałam losowi. Gdy złapałam ją za rękę, poczułam przeraźliwy chłód. Twarz wciąż była blada jak ściana. I tylko oczy były zamknięte.

- Patrycja ... Musimy już wracać ... - powiedział łagodnie Łukasz i cofnął wózek.

  Ostatni raz spojrzałam na Wiki. Może mi się wydawało, może mi się to przywidziało, ale spostrzegłam na jej twarzy lekki uśmiech. Ten ciepły, serdeczny uśmiech, który mówił tylko jedno: "Wszystko będzie w porządku".

*****************************************************************************************************************************

   Po wyjściu ze szpitala popadłam w depresję. Nic nie było takie jak dawniej. Nie było Wiki, nie było naszych wspólnych rozmów, naszych kłótni ... Nie było jej na treningach, na meczach... Była za to w moich myślach i snach i to było moim jedynym pocieszeniem. Nie raz w nocy śniłam o tym, że się wybudza, że wraca do zdrowia. Nie raz płakałam w nocy, bo zobaczyłam jej śmierć. Te sny były okropne i wspaniałe za razem. Ale to jedyne co miałam. Nie odwiedzałam jej w szpitalu, bałam się tego. Bałam się jej widoku, tych maszyn, tej bladej twarzy ...

   Przez cały czas był przy mnie Łukasz. W szpitalu podtrzymywał mnie na duchu, poza nim także. Marco był w tym czasie u dziadków, w Saksonii.  Miał zostać u nich przez następny miesiąc. Co prawda dzwonił do mnie, ale to mi go nie zastępowało. Miałam żal, że nie jest tu ze mną i mnie nie wspiera. Łukasz natomiast miał wyjechać z Dortmundu dopiero w Wielką Sobotę, więc mieliśmy jeszcze trzy dni.

- Słuchaj, Łukasz ... - zaczęłam niepewnie - Chcę cię przeprosić, za to jak cię ostatnio potraktowałam. Trochę mnie poniosło ...

- Niech zgadnę, impuls? - zaśmiał się

- Tak, chyba tak ... - odparłam i zaczerwnieniłam się

- Rozumiem. Mnie też ostatnio często ponosi. Staram się nad tym panować, ale czasem się to nie udaje ... - rzekł

- Słyszałam, że jest na to całkiem niezły sposób

- Tak? Jaki? - zdziwił się

- Wdech, policz do dziesięciu, wydech - poinformowałam

   Łukasz wypróbował ten sposób, po czym uśmiechnął się szeroko, tak, jak tylko on potrafi.

- Muszę ci coś wyznać - rzekł nagle

- Co takiego? - zaciekawiłam się

- Ten sposób ... nie działa ..

   Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem. Znów poczułam się szczęśliwa u jego boku.

- Nie martw się, Wiki się wybudzi ... - pocieszył mnie i mocno przytulił

- Skoro tak mówisz... - odrzekłam i schowałam głowę w jego bluzę


Co o tym sądzicie? Czy Wiki się obudzi?
Komentujesz -------> Motywujesz mnie!

czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 31

- Znowu cię poniosło! Znowu Marco jest w szpitalu! Znowu przez ciebie! Czy ty możesz choć raz zapanować nad emocjami?! - krzyczałam wniebogłosy, tak, że echo niosło się po mieszkaniu - Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby go tknąć?!
- Jak to co?! Ten typ zaczął cię całować! Niby jak miałem zareagować?! Miałem się ucieszyć?! - odparł mi na to Łukasz
- Nie musiałeś od razu rzucać nim o ścianę! Marco leży teraz w szpitalu z rozciętą głową! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że on znów musi mieć przerwę w grze? Ba! musi się teraz męczyć z okropnym bólem! - wybuchłam
   W przypływie gniewu zaczęłam rzucać o rzeczami, które akurat miałam pod ręką. Pech chciał, że na stole leżała tylko moja bransoletka, którą kiedyś dostałam od Łukasza. Nie zastanawiając się długo, cisnęłam nią na ścianę. Potem popatrzyłam na winowajcę i znów zaczęłam krzyczeć.
- Nie waż się go więcej tknąć! Rozumiesz?! Nigdy! Nie zbliżaj się do niego i do mnie! Zapomnij, o tym wszystkim co między nami było! Wynoś się! Nie chcę cię tu więcej widzieć! - wrzeszczałam, rzucając przy tym cukierniczką, która z hukiem rozbiła się o podłogę.
   Łukasz nic nie odpowiedział. Patrzył się na mnie swoimi niebieskimi oczyma pełnymi bólu i smutku. Przez chwilę w mieszkaniu zapanowała przeraźliwa cisza.
- Widzę, że już nie jestem dla ciebie ważny ... - powiedział cicho po chwili - Czułem, że to się tak skończy .... Kiedy tylko pojawił się Marco ... Właściwie wiedziałem o tym od samego początku ...
   Zatkało mnie. Nigdy nie widziałam tak rozbitego Łukasza. Jednak mój gniew nie minął. Miałam cały czas pretensje do niego za Marco.
- Przynajmniej wiedziałeś, co cię czeka... Teraz wyjdź z tego mieszkania, zapomnij adres, zapomnij o tym, że coś nas łączyło ... - rzekłam odwracając się w stronę drzwi.
   Łukasz posłusznie wyszedł, nic nie mówiąc. Po prostu wyszedł. Zniknął.
**********************************************************************************************************
   Po wyjściu Marco ze szpitala, zaczęłam go inaczej traktować. Można by rzec, że ... ulgowo. Nie było już między nami takiego dystansu, jak przedtem. Wręcz przeciwnie, byliśmy sobie bliżsi. Chciałam zapomnieć o wszystkich problemach, a szczególnie o tej kłótni z Łukaszem. Spotkania z Marco pomagały mi w tym. Po kilkunastu randkach zdążyliśmy się dobrze poznać. Byliśmy tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyliśmy szybko przemijającego czasu.
   Do Dortmundu zawitała wiosna. Dłuższe dnie, krótsze noce, więcej słońca ... Pierwsze wiosenne tygodnie dały mi niesamowity zastrzyk energii. Wszystko wydawało mi się teraz takie proste i oczywiste. Marco i ja spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. O Łukaszu już nie myślałam. Byłam szczęśliwa bez niego. Czułam się jak we śnie. Jednak rzeczywistość przerwała ten wspaniały sen bardzo brutalnie.
   Był 1 kwietnia, prima aprilis. Deszcz lał, a wiatr zacinał prosto w twarz.
-" No tak ... Kwiecień-plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata ... " - pomyślałam, patrząc przez okno.
   Nagle zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetlił się numer Łukasza.  Zdziwiona, odebrałam.
- Tak, słucham - rzekłam spokojnie.
- Halo? Patrycja? To ty? - zapytał zaniepokojony
- Tak. Co się stało? - zapytałam lekko podenerowana
- Stało się coś strasznego! - wykrzyczał- Hej, uspokój się! Czemu jest tak głośno? Co się tam dzieje? - pytałam coraz bardziej zdenerwoana
- Wiki .... - zaczął i zamilkł
- Co Wiki? Co z nią?! Łukasz, jesteś tam?! - ponagliłam
- ... ona chyba nie żyje ... - dokończył powoli
   Serce mi zamarło. Na chwilę straciłam kontakt z otoczeniem. W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed sekundą usłyszałam. Przez moment myślałam nawet, że to primaaprilisowy żart. Z tego namysłu wybudził mnie dźwięk roztrzaskującego się telefonu, który wypadł mi z ręki. Próbowałam go poskładać, ale ręce trzęsły mi się niemiłosiernie i wszystko leciało na podłogę. Wtedy jednocześnie płakałam, wrzeszczałam i Bóg wie, co jeszcze robiłam. W końcu jednak opamiętałam się, zapanowałam nad rękoma i złożyłam telefon. Gdy tylko się włączył oddzwoniłam do Łukasza i wybiegłam z mieszkania.
- Łukasz, gdzie ty do cholery jesteś?! - zapytałam zbiegając po schodach
- Pod ... niedaleko ... tuż ... - jąkał, ale nie był w stanie nic konkretnego powiedzieć
- Łukasz, skup się! Gdzie-teraz-się-znajdujesz?! - powtórzyłam wściekła
- Pod ... domem ... Kuby ... - odparł po krótkiej chwili
   Rozłączyłam się. Doskonale pamiętałam, gdzie on mieszka. Wybiegłam z kamienicy i rzuciłam się do samochodu. W ciągu kilku sekund znalazłam się na głównej drodze Dortmundu. Mijałam innych kierowców z dziką prędkością. Po drodzę fotoradary zrobiły mi chyba z tysiąc zdjęć. Zajechałam pod kamienicę z piskiem opon. Przy bramie wjazdowej stała już karetka i tłum gapiów. Na schodach siedział zapłakany, młody chłopak, a nad nim stał Łukasz. Starał się go pocieszyć, ale nie wychodziło mu to za bardzo. W tym chłopaku rozpoznałam Kubę. Szybko do nich podbiegłam.
- Kuba, Łukasz, co się stało?! Gdzie jest Wiki?! - zapytałam bliska rozpaczy
- Ona ... - zaczął Kuba, ale w tej chwili z klatki wyszli czterej mężczyźni
   Moim oczom ukazał się straszny widok. Ów czterej mężczyźni, w rzeczywistości sanitariusze, wynosili na noszach osobę. Tą osobą była Wiki. Jej twarz była blada, oczy otwarte i puste, wpatrzone w dal. Z ust płynął jej cieniutki strumyczek krwi. Czoło przewiązane było bandażem, co oznaczało, że musiała znajdować się pod nim rana. Podeszłam powoli do nosz. Wtedy zauważyłam unieruchomioną, złamaną rękę. Gdy podeszłam jeszcze bliżej, zauważyłam czerwony ślad na jej szyi. Sanitariusze migiem zapakowali Wiki do karetki. Nagle nogi ugięły się pode mną. Zdążyłam jeszcze podejść do Kuby i Łukasza, gdy oczy zaszły mi mgłą. Upadłam. Ostatnim widokiem była odjeżdżająca karetka. W głowie dudnił mi jej sygnał i głosy innych ludzi. Nastała ciemność...


Mam nadzieję, że już pod tym rozdziałem będzie więcej niż 3 komentarze :)
Jak myślicie:
Co się stało Wiki?
Czy przeżyje? 
Komentujesz ------> Motywujesz mnie!!
zapraszam was serdecznie na blog, który prowadzę razem z koleżanką -----> http://pilkanoznamoimskarbem.blogspot.com/

Rozdział 30

  Przez następny miesiąc myślałam, że wszystko się ułoży. W końcu pogodziłam się z Wiki. Treningi i mecze szły nam gładko. Mimo to, jedna myśl nie dawała mi spokoju. Myśl o Marco. Wprawdzie byłam szczęśliwa u boku Łukasza, ale gdzieś z tyłu głowy miałam to pobicie, pobyt w szpitalu, nasze rozmowy i spotkania ... To wszystko stawało mi przed oczami, gdy przychodziłam na końcówkę treningów BVB. Wtedy Łukasz radośnie do mnie podbiegał, całował, a Marco ...
   Marco patrzył na to ze stoickim wręcz spokojem. Tak mi się przynajmniej wydawało. Któregoś razu zwrócił nam uwagę. To rozzłościło Łukasza. Zaczął się z nim kłócić. Na szczęście w porę zareagowałam i wyciągnęłam go ze stadionu. Potem posprzeczaliśmy się o to, na oczach Marco. Nasza złość nie trwała jednak długo i to nie było mu na rękę.
   Pewnego dnia wybrałam się na Signal Iduna Park, podejrzeć jak radzi sobie Łukasz. Ostatnio narzekał na ból w biodrze. Patrząc na jego grę stwierdziłam jednak, że wszystko jest w porządku. Po kilkunastu minutach trener zakończył trening i panowie rozeszli się do boisku. Przy drzwiach magazynku zauważyłam Marco. Rozmawiał wesoło z Mario. Gdy mnie zobaczył mina mu zrzedła. Szybko otworzył drzwi i wciągnął przez nie Mario do środka.
- "Chyba dalej jest zły ..." - pomyślałam i lekko się zasmuciłam
   Mój smutek nie trwał długo. Po chwili Łukasz podbiegł do barierki i puścił mi oczko, co miało oznaczać: "Czekaj na mnie pod bramą". Skinęłam głową i posłusznie udałam się w umówione miejsce.
   Gdy znalazłam się poza stadionem, poczułam lekkie szarpniecie. Myślałam, że to Łukasz, ale myliłam się. Za mną stał Marco! Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przycisnął mnie do muru i pocałował. Kompletnie starciłam przytomność umysłu. Wtedy nie myślałam o Łukaszu. Byłam zła, bo to co robił Marco ... podobało mi się! Nagle jednak Łukasz zauważył nas. Odciągnął Marco ode mnie i pchnął go tak mocno na ścianę, że ten stracił przytomność. Odzyskał ją w końcu, ale w szpitalu. Tym razem miał rozbitą głowę. Siedziałam na korytarzu i płakałam. Razem ze mną siedziała Wiki, którą wezwałam będąc jeszcze pod stadionem.
- Nie płacz! Nic mu nie będzie, zobaczysz! - zapewniała mnie
- A jeśli to znowu popsuje relacje między nami?! - martwiłam się dalej
   Na te słowa, Wiki zwiesiła głowę.
- Co się stało? - zapytałam zapłakana
- Ty ciągle coś do niego czujesz ... - odparła smutno - Dalej o nim myślisz, myślałaś i będziesz myśleć ...
- Ale o czym ty mówisz?! Dla mnie liczy się tylko Łukasz! - zaprotestowałam
- Nie kłam, kochasz ich obu i nie wiesz, którego wybrać. Obaj są dla ciebie mili, serdeczni, pomocni ... Tylko problem polega na tym, że Marco to wieczne dziecko, a Łukasz dojrzały mężczyzna. Dla niego jesteś całym światem, a ten Niemiec chce cię wykorzystać ...
- Ten Niemiec został pobity przez owego "dojrzałego mężczyznę" i właśnie po raz drugi leży przez niego w szpitalu ... - wysyczałam przez zęby i spojrzałam się na Wiki z pretensją w oczach
   Ona nie zareagowała. Po prostu wgapiła się w ścianę i milczała.
- A tak w ogóle to gdzie jest Łukasz? - spytała nagle
- Na komisariacie. Policja zabrała go od razu spod stadionu. - odparłam na to
- No proszę! Tak działa tu policja! Wandale szlajają się po ulicach niszcząc wszystko, a uczciwi ludzie są zamykani w areszcie! - oburzyła się
- Przypominam ci, że on pobił Marco, więc nie jest taki uczciwy ... - zirytowałam się
- A ty już zmieniłaś front. Szybka jesteś - rzekła sarkastycznie
   Siedziałyśmy w milczeniu, gdy podszedł do nas lekarz
- Panie doktorze, co z Marco? - zapytałam z przejęciem
- Panie są jego rodziną? - odparł pytaniem na pytanie
- Bynajmniej - rzuciła na to Wiki
- Proszę mówić! - ponagliłam
- Sytuacja opanowana. Pan Reus uderzył w ścianę lewą stroną głowy, powodując przy tym rozległą ranę. Na szczęście nie doszło do obrażeń czaszki. Pan Reus zostanie u nas przez tydzień, na obserwację - powiadomił nas lekarz i odszedł
- Przynajmniej przez tydzień nie zobaczę tej okropnej twarzy ... - rzekła Wiki, a ja opadłam zrozpaczona na krzesła i zapłakałam.


No proszę to już 30 rozdział... Już niedługo trzeba będzie się pożegnać...
A teraz w komentarzach piszcie co sądzicie o tym rozdziale :)
Komentujesz -----> Motywujesz mnie!